Uncategorized

#Wielka Sobota: Bóg przemawia w ciszy

HISTORIA MONI

Pamiętam to zdanie – po raz pierwszy zobaczyłam je na tabliczce w domu rekolekcyjnym ojców jezuitów w Częstochowie. Ja – młoda dziewczyna, lat dziewiętnaście, znalazłam się tam tylko dlatego, że ktoś bardzo mi bliski usłyszał głos. Głos który mówi, gdy wszystko inne milknie. Usłyszał i mi o tym opowiedział…

Gdy mój tata oświadczył pewnego dnia, że wybiera się na rekolekcje w milczeniu, razem z bratem i mamą popatrzyliśmy po sobie z niemałym zdziwieniem. W milczeniu? A kto głosi i jak, skoro nie wolno tam mówić? Okazało się, że do milczenia zobowiązują się uczestnicy, a ojcowie prowadzą dziennie kilka wprowadzeń do medytacji, przez co rozmyślania na modlitwie idą w określonym kierunku. Pamiętam jak pożegnaliśmy się z tatą w dniu jego wyjazdu. To było nieco dziwne doświadczenie. Zazwyczaj, jak wyjeżdżał gdziekolwiek na dłużej niż dzień lub dwa, byliśmy w kontakcie telefonicznym. Tym razem okazało się, że nie będzie to możliwe (kolejne zobowiązanie uczestników to nieużywanie telefonu w czasie tych 5 dni rekolekcji). Dni minęły nam jednak dość szybko.

Cieszyłam się bardzo na powrót taty. Miałam w sobie dużo ciekawości i pytań w stylu: jak to jest tak milczeć przez kilka dni, zwłaszcza, że ten czas spędza się w pokoju z obcą osobą, do której nie można się w ogóle odezwać? Gdy tata stanął w drzwiach, było po nim widać, że jest… „inny”. Na twarzy – wyraźnie rozpromieniony, ale w słowach – bardzo zdawkowy. Niewiele chciał mówić, choć zapewniał nas, że powie o wszystkim co ważne w stosownym czasie. Nie mogłam już dłużej wytrzymać. Obserwowałam go ukradkiem i wyczuwałam, że coś stamtąd ze sobą przywiózł. Coś, czego zupełnie nie umiałam nazwać. Gdy zasiedliśmy wieczorem do stołu, zaczął nam opowiadać o tym czasie i o swoich osobistych doświadczeniach. Słuchaliśmy go z zapartym tchem. Nie opowiadał o wielu szczegółach, ale sposób w jaki się dzielił sprawiał, że nie byliśmy w stanie wrócić do naszych codziennych zajęć. Był tak spokojny, radosny i ufny, jakim go nigdy przedtem nie widziałam.

Po skończonej rozmowie wróciłam do swojego pokoju. Nie mogłam przestać się nad tym zastanawiać i czułam, że mam w sobie już tylko jedną myśl, jedno pragnienie: „ja też tak chcę!”. Zupełnie nie wiedziałam czego, ale byłam pewna, że odnajdę to tam… w tej ciszy…

Pół roku później. Pierwszy dzień moich rekolekcji ignacjańskich.
Za parę godzin wszystko się zacznie. Stoję przed tabliczką w domu ojców jezuitów i rozważam to, co jest na niej napisane: „Bóg przemawia w ciszy”. Jestem jej szalenie spragniona. Czekam na to, co mi przyniesie. I w tym momencie nawet nie przypuszczam, że jeszcze tego wieczoru doświadczę spotkania, które przemieni całe moje myślenie i działanie. Jeszcze się nie domyślam, że spotkam w niej Miłość

HISTORIA MONI I ZBYSZKA

Kolonia, zachodnie Niemcy. Pierwsza nasza małżeńska podróż. Bardzo miło wspominamy ten czas: spotkania ze znajomymi, zwiedzanie miasta i ta niezwykła kolejka linowa nad Renem. Tak się składa, że dotarliśmy tam w czasie, kiedy Niemcy świętują Dzień Ojca i przypada to dokładnie w dniu Wniebowstąpienia Jezusa, czyli wtedy, kiedy powraca On do Boga.

Bardzo nam się spodobała wymowa tego połączenia, zwłaszcza, że w dniu Ojca tak rzadko myślimy o naszym Ojcu Niebieskim. Byliśmy jednak bardzo zdziwieni, bo nie spodziewaliśmy się, że Niemcy celebrują to… nieco inaczej. Ulice miasta wypełniły się świętującymi mężczyznami (tego samego dnia przypada również dzień mężczyzn); mniejsze lub większe grupy przemieszczały się ze śpiewem na ustach i alkoholem w ręku. Wszędzie gwarno i tłoczno, królowała głośna muzyka, czasem krzyki i skandowania, jednym słowem całe miasto dobrze się bawiło.

W pewnym momencie poczuliśmy, że jest już dla nas tego trochę za dużo. Krążąc tak dobrą godzinę, nie mogliśmy znaleźć żadnej „spokojnej” restauracji czy choćby wolnej ławki w parku. Nagle „przypadkiem” trafiliśmy do klasztoru Wspólnot Jerozolimskich. Weszliśmy do środka i wraz z zamknięciem drzwi nastała głęboka cisza… To było jak chwila wytchnienia, oaza po długiej wędrówce na pustyni, zwłaszcza, że w samym środku kamiennego kameralnego wnętrza powitał nas Jezus w Najświętszym Sakramencie. Zostaliśmy tam dłużej, dziękując Bogu, że są takie miejsca na Ziemi.

Bóg przychodzi do nas w różny sposób. To On wybiera czas, miejsce i formę. Nieraz w ciszy, w lekkim powiewie a niekiedy potrzeba, by przyszedł w burzy. Zawsze tak, jak jest dla nas najlepiej.